sobota, 23 lutego 2013

Znalezione na wp.pl

Komentarz napisany na wp.pl przez mojego imiennika:

"Kiedyś pracowałem jako podwykonawca dla TPSA zakładając telefony via radio MNT450 na wsiach i terenach trudno dostępnych. W biednych domach gdzie była jedna świnka i 10 kur częstowali obiadem kawą,ciastem a na drogę dla "majstra" dawali jabłka,orzechy czy butelkę swojskiego soku z malin... W leśnych willach prominentów mimo prośby nie dostałem nawet szklanki wody w lecie ani gorącej herbaty zimą gdy zszedłem z dachu po instalacji anteny przy 15stopniowym mrozie. Pozostawię powyższe bez komentarza."

Czy istnieje jakiś zespół cech, pozytywnych, ludzkich cech, który uniemożliwia dorobienie się?

wtorek, 19 lutego 2013

Okazja NIE czyni złodzieja.

Nagłówek artykułu: „Lider Golec uOrkiestra okradziony na własne życzenie”.
Treść: złodzieje rozbili szybę w samochodzie pana Pawła Golca i splądrowali go. uOkradziony muzyk jest sam sobie winien, gdyż zostawił w samochodzie laptopy i to na wierzchu.

Artykuł był na portalu gazeta.pl. Tym samym, który walczy ze tekstami o kobietach prowokujących gwałcicieli.

Mówi się, że okazja czyni złodzieja. Oklepane powiedzenie, tak samo fałszywe, jak np. „o gustach się nie dyskutuje” albo „zakazany owoc smakuje najlepiej”. Brzmi jak usprawiedliwienie złodziei.

Ktoś mądry napisał (już wiem kto – prof. Bogusław Wolniewicz), że okazja wcale złodzieja nie czyni tylko go ujawnia.

Święte słowa!



poniedziałek, 18 lutego 2013

Praca w Lublinie *

Poniedziałek.

Dzwoni telefon. Pani o miłym głosie zaprasza mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Na czwartek. No super, proszę tylko, żeby ta rozmowa była po 16 (do 16 pracuję a nie chciałbym specjalnie brać urlopu). Ok, nie ma sprawy, niech będzie 17. Notuję adres. Ulica nic mi nie mówi, ale to nic, sprawdzę sobie na zumi. Na zumi nie ma takiej ulicy, szukam przez google – jest. W Lublinie. No faktycznie, wysłałem aplikację do jednej firmy, która obiecywała złote góry. Tylko jest problem jak dojechać, a raczej: czym wrócić o takiej porze. Może da się coś przełożyć.
Wtorek.
Na goldenline znalazłem pana dyrektora, z którym miałem rozmawiać. Piszę mu grzecznie, w stylu ę-ą, że nie chce mi się jechać specjalnie po to, żeby przeczytał na głos moje CV, zapytał ile chcę zarabiać, zdziwił się, że aż tyle i pożegnał mnie obiecując zadzwonić – więc tyle ile możemy załatwmy przez telefon, może okaże się, że odpadam w przedbiegach (albo firma odpada). Przypominam mu, że w liście motywacyjnym zaznaczyłem, że owszem, znam się na technice sprzedaży w internecie, budowie sklepów itp. ale w branży elektrycznej jestem zielony. Nie odpisuje mi.

Dzwonię do pani o miłym głosie. Niestety, pani nie może rozmawiać, obiecuje oddzwonić. Nie oddzwania.
 Środa.

Znowu dzwonię do pani o miłym głosie. Pytam o to, o co pytałem szefa. Pani mówi, że nie ma takiej możliwości, żeby dowiedzieć się czegokolwiek przez telefon, bo procedura rekrutacji jest odgórnie ustalona. Ile zarabiałbym właściwie nie powinna mi mówić, no ale powie: tego nikt nie wie. I dodaje, że nie muszę w ogóle znać branży elektrycznej, bylebym umiał sprzedawać cokolwiek przez internet. Proszę o przełożenie rozmowy na wcześniejszą godzinę, żebym miał czym wrócić. Pani proponuje 12. Pasuje mi.

 Czwartek.

Jadę. Punkt dwunasta jestem w firmie. I konsternacja, bo szefa nie ma, wszystkie rozmowy o pracę (albo „obie rozmowy o pracę”, zamiennie używali pojęć) zostały przecież przełożone na piątek, nikt panu nie mówił? Niech pan przyjdzie jutro. Mówię skąd przyjechałem. Jeden facet upewnia się: „To jest pan z Rzeszowa i chce pan pracować w Lublinie???” (tonem „To jest pan Anglikiem i chce pan w Polsce zarobić sobie na wakacjach???”) Bardzo miła dziewczyna bezskutecznie próbuje dodzwonić się do szefa w końcu zapisuje sobie mój numer i obiecuje dać znać, jeśli czegoś się dowie.
Jadę do Kasi wyżalić się. Gdy tam jestem dzwoni miła pani: dodzwoniła się do szefa, mam jechać do domu (tak jakbym czekał na niego przed drzwiami firmy), on sam do mnie zadzwoni. Czyli dalej nic nie wiem.
O 16:30, gdy już dochodzę do dworca dzwoni szef. Bardzo zdziwiony: przecież on ma zapisane, że byłem umówiony na 17, o tej porze to on już będzie w firmie i mógłby spotkać się ze mną! Mówię grzecznie, że teraz to już za późno, za kilka minut odjeżdża ostatni pociąg. Nie chciałem już iść na tę rozmowę, byłem zły, rozżalony no i nie chciałem nadużywać gościnności Kasi. Proszę o telefon wieczorem, gdy już będę mógł spokojnie rozmawiać.
Wieczór. Szef dzwoni. On też jest miły i trochę zażenowany, kilka razy powiedział, że wyśle mi jakiś gadżety, żebym tylko nie myślał źle o firmie. W rewanżu mówię, że nie mam żalu do nikogo, spędziłem udany dzień w pięknym mieście, a pracownicy biura bardzo starali się mi pomóc. No i po tej wymianie uprzejmości dowiaduję się, że naprawdę niepotrzebnie przyjeżdżałem do Lublina, przecież taką pierwszą rozmowę to spokojnie moglibyśmy odbyć przez telefon. I że informatyka to w zasadzie on nie szuka, zależy mu raczej na kimś, kto dobrze orientuje się w branży elektrycznej. Ale oczywiście zadzwoni, gdyby nikogo lepszego już nie znalazł.
Kocham Lublin. Miłością najsilniejszą – nieodwzajemnioną.



* Tekst napisałem 18 XI 2011

środa, 13 lutego 2013

"Przyszłem wcześniej, gdyż nie miałem co robić"


Wszyscy piszą o czymś oczywistym - żeby na rozmowę kwalifikacyjna przyjść punktualnie. W domyśle: nie spóźnić się. A można przyjść za wcześnie?

Nie można.

Zdarzyło ci się kiedyś zaprosić dziewczynę na konkretną godzinę? Jak zareagowałbyś, gdyby zadzwoniła do drzwi do trzy kwadranse wcześniej? No właśnie.

Kilka razy znalazłem się przed firmą dużo wcześniej niż powinienem - czasem tak bywa gdy podróżuje się komunikacją miejską albo nie zna się miasta. Wolałem wtedy chodzić jak głupi tam i z powrotem przed budynkiem niż zapukać i mówić, że wiem, że miałem być za pół godziny, ale skoro już jestem to może teraz zaczęlibyśmy rozmowę.

Szanujmy czas rekrutera, skoro kazał przyjść na konkretną godzinę to ma dokładnie rozplanowany dzień. No i przede wszystkim: przychodząc wcześniej wystawiamy pewne świadectwo też sobie, niczym Stanisław Paluch z "Misia", który przyszedł wcześniej, gdyż nie miał co robić.

 


środa, 6 lutego 2013

Informatyk poszukiwany

Firma szuka informatyka. Aplikuję.

Pana interesują tylko dwie kwestie: od kiedy jestem bezrobotny i w jakim urzędzie pracy jestem zarejestrowany. Odpisuję, że bezrobotny mogę stać się za trzy miesiące, bo tyle musiałbym jeszcze pracować gdybym złożył wypowiedzenie.

Pan już mniej uprzejmie w mailu każe mi pilnować swojej pracy gdyż u niego jest „bardzo wstępna selekcja” – tak to ujął. Odpisałem, że selekcja faktycznie jest „bardzo wstępna” bo trudno jest być dobrym informatykiem zarejestrowanym w urzędzie pracy.

wtorek, 5 lutego 2013

Znalezione na piekielni.pl

Jeszcze o zarobkach:

Ostatnia rozmowa w sprawie pracy. Facet powiedział chyba wszystko, o pieniądzach ani nie zająknął się. No to pytam grzecznie ile.
- Wie pan, nie wiem.
- ??? (brwi w górę)
- Nie wiem, bo to dyrektor zajmuje się tym. Ale to jest tak, że pracownicy mówią ile chcieliby zarabiać.
- I dostają tyle?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem.

Tekst napisałem 5 II 2009

Piosenka dla poszukujących pracy:

Znalezione na piekielni.pl


Rozmowa nie-kwalifikacyjna*

Ogłoszenie: fajne stanowisko, fajna firma, nawet niedaleko. Dzwonię. Wszystko ok. Umawiam się na dzień i godzinę. 
Jadę. Wita mnie szef. I mówi, że mnie nie zatrudni bo jestem facetem, a faceci których zatrudniał ciągle robili go „w lewo”, więc teraz zamierza obsadzić firmę kobietami. A zaprosił mnie na rozmowę, bo coś mu mówi moje nazwisko, ale nie mógł sobie przypomnieć co, więc myślał, że może jak mnie zobaczy to sobie po twarzy skojarzy. 
Dalej szukam pracy.


*Tekst napisałem 2 V 2011

Praca w agencji reklamowej*

Rozmowa o pracę w agencji reklamowej. Pani właścicielka po grzecznościowym narzekaniu na konkurencję i pracowników wymienia zakres moich przyszłych obowiązków. Miałbym być nie tylko grafikiem komputerowym jak napisano w ogłoszeniu, ale też fotografem, przedstawicielem handlowym (panią bardzo ucieszyło, że mam swój samochód), monterem reklam a nawet spawaczem. Wykorzystując przerwę na oddech pytam panią nieśmiało o wynagrodzenie. „Pensja? Wiadomo, najniższa krajowa”. Nie wierzę.

Przypomniał mi się artykuł o osobach zarabiających te minimum oficjalnie, a pod stołem drugie tyle. No to mówię z miną eksperta od oszukiwania fiskusa: „Wiadomo, minimum, ale poza tym?” „Wie pan, w sezonie są nadgodziny. No, ale do tego…” (wstrzymuję oddech…) „…jest jeszcze ubezpieczenie!”



*Tekst napisałem 3 I 2011

Propozycja nie do odrzucenia:

Dostałem od szefa propozycję nie do odrzucenia: 1/4 etatu za 1/4 wypłaty albo rozstanie się z firmą.
Na zastanowienie się miałem weekend. Po przespaniu się z tym wybrałem drugą opcję. W mojej okolicy bezrobocie przewyższa średnią krajową, ale jestem dobrej myśli. Mam dyplom podobno poszukiwanego kierunku, kilka lat doświadczenia, mogę przeprowadzić się - no kto ma znaleźć pracę jeśli nie ja? :)